Zakazany kwiat, który pachnie zbyt dobrze

Tuberoza to taki kwiat, który pachnie tak… że nie wypada. Przynajmniej tak sądzono kiedyś. Legenda głosi – i niech mi ktoś udowodni, że nieprawdziwa – że w dawnych czasach zabraniano młodym dziewczętom przechadzek po ogrodzie, kiedy kwitły tuberozy. Bo ich zapach był zbyt intensywny, zbyt zmysłowy, zbyt… wszystko. Mógł rzekomo wyzwalać „ukryte pragnienia”. A tego, jak wiadomo, nikt przyzwoity nie chciał mieć na sumieniu. To bez dwóch zdań moja ulubiona legenda 🙂 Czy to prawda? Nie wiem. Ale czy jestem w stanie wyobrazić sobie subtelnie szeleszczące suknie, splecione ręce i spojrzenia uciekające w stronę białych, pachnących kwiatów, których obecność w powietrzu sprawiała, że serce biło szybciej? Absolutnie tak.


W Indiach tuberozę do dziś nazywa się „królową nocy”, we Francji Ludwik XIV kazał sadzić ją hektarami w ogrodach Wersalu, a perfumiarze (tzw. „nosy”) od wieków traktują ją jak eliksir: z jednej strony piękna, z drugiej niebezpieczna. I to jest właśnie w niej najlepsze.


Tuberoza niejedno ma imię (ani jedno oblicze)


Jeśli myślisz, że tuberoza to jeden konkretny zapach, ten kremowo-biało-mleczny, który może kojarzyć się z kadzidłem lub luksusowym mydłem to prawdopodobnie jeszcze jej naprawdę nie spotkałaś. A może właśnie „tylko taką” spotkałaś. Bo prawda jest taka: tuberoza zmienia twarz w zależności od tego, kto ją maluje. Może być duszna i tropikalna jak noc na Bali. Może być świetlista, zielona, ostra jak zapach świeżo zerwanej łodygi. Może też być pudrowa, kremowa, drzewna, słodka. Może być zwierzęca, dzika, wręcz budząca niepokój — wiem, bo taką też spotkałam. Francuska marka Histoires de Parfums stworzyła trzy oblicza tuberozy, a numer 3, czyli „Animale”, odurzył mnie najmocniej. I nie wiem, czy to dobrze, czy źle. I tu właśnie pojawia się nasza historia z Butiku…
Klient wchodzi. Zdecydowany. “Proszę mi nie pokazywać nic z tuberozą. Nie cierpię tego zapachu.” Uśmiecham się tylko. Znam to. Większość osób, które twierdzą, że nie lubią tuberozy, po prostu poznały ją tylko w jednej – mocno retro, gumowo-woskowej odsłonie. I tyle.
Pół godziny później klient wychodzi… z Leonem od V Canto. Zachwycony. Bo ta tuberoza? Ciepła, kremowa, kokosowa, przyjemnie słodka, z miękkim drzewnym tłem, która przypomina lato i zapach olejku do opalania. Totalnie inna bajka. Morał? Tuberoza niejedno ma imię. I nie zawsze zdradza się z pierwszego wdechu.


Jak się pozyskuje tuberozę? Czyli trochę alchemii i dużo cierpliwości


Zanim jednak trafi do flakonu, tuberoza musi przebyć długą drogę – i to dosłownie. Aby uzyskać z niej absolut, trzeba zebrać setki kilogramów świeżych kwiatów. Ręcznie. Najlepiej o świcie, kiedy aromat jest najbardziej nasycony. Dawniej wyciągano z niej esencję przez enfleurage – kwiaty układano na tłuszczu, który chłonął ich zapach. Dziś stosuje się metody ekstrakcji rozpuszczalnikami albo sięga po nuty syntetyczne, bo tuberoza to jeden z najdroższych składników w perfumiarstwie – potrafi kosztować kilkanaście tysięcy euro za kilogram absolutu. Oj nie nie, nie wśród zapachów Terenzi. Gdyby Paolo miał stworzyć syntetyczny olejek z tuberozy, prędzej wycofałby Kirke z produkcji, więc oczywiście nigdy się to nie stanie 🙂
I tak jak jej zapach – proces też wymaga uwagi, delikatności i… wyczucia. Bo źle poprowadzona tuberoza potrafi być męcząca. Ale dobrze? To już czysta magia.


Tiziana, Atlantide i historia, która zmieniła wszystko


Wśród tuberozowych kompozycji jest jedna, która zasługuje na moment ciszy. I zachwyt. Mowa oczywiście o Atlantide od Tiziany Terenzi – zapachu, który nie ma ani kropli morskiej nuty (wbrew nazwie), za to tuberozę podaje w najczystszej, absolutnie monumentalnej postaci. Trwa na skórze dłużej niż niejeden związek, a przy tym nigdy nie staje się ciężki.
Co ciekawe- i to historia, którą opowiadałam już w kilku tekstach — nikt nie pachnie Atlantide tak, jak sama Tiziana. To jej ukochany zapach, który, jak lubimy to określać- „płynie w jej żyłach”. Pamiętam dokładnie moment, gdy spotkałam ją osobiście i poczułam Atlantide na jej skórze. To był ten moment, kiedy zmieniłam zdanie o tuberozie. I do dziś, ilekroć go noszę, przypomina mi się tamto spotkanie. I ta lekcja: nigdy nie mów „nigdy” zapachowi, którego nie poczułaś na odpowiedniej osobie, bo nie każda tuberoza to Animale od Histoires de Parfums czy inne Poeme (oczywiście z pełnym szacunkiem do wielkich perfumeryjnych klasyków).


Tuberozy w Butiku Terenzi – czyli kto, z czym i po co


Nie byłabym sobą, gdybym nie poleciła Wam kilku konkretnych tuberozowych aromatów, które mamy u siebie. Każdy inny, każdy warty uwag i być może zmieni Wasze zdanie o tuberozie?
Atlantide – absolutna królowa. Tuberoza w wersji maksimum, wzbogacona o marakuję, kwiat pomarańczy, benzoes i ambrę. Egzotyczna, zmysłowa, niezapomniana. Dla odważnych i zakochanych w życiu- to chyba idealny opis samej Tiziany.
Tuberose (Giardino Benessere) – najłagodniejsza wersja tuberozy, soczyście morelowa, świeża, podbita wodnym jaśminem. Idealna na dzień, wiosnę, pierwszy uśmiech i nieśmiałe randki.
Halley – jeśli tuberoza miałaby swoją orientalną operę, Halley byłaby sopranistką. Czarne porzeczki, brzoskwinia, cynamon, biały oud… zmysłowy chaos pod kontrolą. Cudo!
Tuttle – musująca, świetlista, grejpfrutowa. Tuberoza z ikrą. Idealna na wieczory, kiedy chcesz błyszczeć bez mówienia ani słowa. I przy okazji odurzyć każdego, kto obok Ciebie usiądzie.
Osola – ciepła, drzewna, słodkawa. Jak światło świecy rozlewające się po skórze. Tuberoza tli się tu subtelnie, miękko, długo. Dla tych, którzy lubią zapachy, które opowiadają historię szeptem.


Na końcu zostaje zapach


Tuberoza nie pyta, czy jesteś gotowa- po prostu wchodzi, rozgości się i zostaje. Czasem na chwilę, czasem na długo. Może Cię oczarować, zaskoczyć, może zmienić zdanie, które miałaś o niej (albo o sobie). I może właśnie o to chodzi w wielkich zapachach, żeby zostawiały po sobie coś więcej niż ładną smugę. Bo nawet jeśli to tylko jeden akord z tysiąca, potrafi opowiedzieć historię, której długo się nie zapomina, a czasem napisać zupełnie nową.

Magda
Butik Terenzi