Morskie opowieści z Cattoliki- czyli jak pachnie lato według Terenzich

perfumy salaria morskie

Gdyby tworzenie perfum było sportem olimpijskim, to Paolo Terenzi spokojnie mógłby wrócić do domu z kompletem złotych medali – najlepiej zapakowanych w elegancki, zamszowy flakon. Ale nie oszukujmy się – jeśli dorastało się w Cattolice, to sukces w świecie zapachów był chyba po prostu nieunikniony. Bo wyobraźcie sobie: małe, nadmorskie włoskie miasteczko, w którym powietrze pachnie szałwią, rozgrzaną sosną, dojrzewającymi brzoskwiniami i morską bryzą. I jeszcze ta wieczna obecność słońca, które nie daje za wygraną nawet o zachodzie. No przecież tam nie da się nie tworzyć perfum. Tam się je wdycha od dzieciństwa. W takich właśnie okolicznościach dorastali Paolo i Tiziana Terenzi – rodzeństwo, które dziś stoi za jedną z najbardziej rozpoznawalnych marek niszowych na świecie. I choć świat ich pokochał, oni dalej mają swoje korzenie w Cattolice. Ba! Mieszkają tam do dziś, a główna siedziba ich firmy nadal znajduje się w tym pachnącym nadmorskim raju. Zresztą, jeśli czytacie moje artykuły, to wiecie, że mam słabość do włoskich perfum. Mówiłam to? To nie tylko efekt pracy w Butiku Terenzi – tę markę znałam już zanim tu przyszłam, ale wcześniej pracowałam także z innymi domami perfum niszowych z Włoch, dlatego w mojej opinii włoski nos potrafi poskładać nuty tak, że niczego mu nie brakuje. Każdy składnik ma tam swoje miejsce, nie ma chaosu, nie ma zlewania się w bezkształtną całość. Niszowe włoskie perfumy łączy kilka rzeczy: emocjonalność, odwaga w operowaniu składnikami i wyjątkowy zmysł opowieści zaklętej w zapachu. Myślę, że tak właśnie poetycko bym to ujęła.

A zapachy Paolo? To już w ogóle- emocjonalny rollercoaster w luksusowej oprawie. Pachną jak Cattolica- trochę morskie, trochę ziołowe, trochę owocowe, ale przede wszystkim… prawdziwe. I dokładnie takie są też wspomnienia, które te kompozycje niosą. Może właśnie dlatego tak łatwo się w nich zakochać. A może po prostu to włoska magia.

Skorupiaki w powietrzu, ananas na nadgarstku

O Cattolice już Wam opowiadałam- o tych widokach, o ziołach na każdym rogu i o powietrzu tak gęstym od morskich aromatów, że człowiek miał ochotę je posolić i zjeść. Ale jedna rzecz, której nie da się tam nie zauważyć (a raczej nie powąchać), to morze. Tam nie tylko JEST morze- tam wszystko pachnie jak morze. Domy, ulice, ludzie, chodnik. I nie mam na myśli tej taniej nuty morskiego odświeżacza do łazienki. Mam na myśli autentyczną bryzę, sól na skórze i to całe towarzystwo z dna morskiego: wodorosty, muszle i tak – skorupiaki. I teraz sobie wyobraźcie: ktoś, kto dorastał w takim otoczeniu, zabiera się za tworzenie perfum. No przecież to nie może się nie udać. Paolo Terenzi potrafi oddać klimat Cattoliki w taki sposób, że człowiek czuje się, jakby właśnie wyszedł z wody i suszył się na słońcu, zagryzając ananasem. Co ważne – u niego morskość nigdy nie jest sztuczna, ani oczywista. Potrafi ją zestawić z owocami, drzewami, przyprawami i zawsze robi to tak, że czujesz emocje, nie tylko akordy. A skoro przy owocach jesteśmy… Terenzi kocha owoce. Marakuja, cytrusy, ananas, pigwa, a czasem coś egzotycznego, co ciężko zidentyfikować, ale człowiek i tak chce to zjeść. Co ciekawe, jego cytrusowo-owocowe zapachy nie zachowują się tak, jak tego od nich oczekujemy. Zwykle taki zapach robi bum! i znika szybciej niż lody w sierpniu. Tu cytrus nie odparowuje, tylko wgryza się w skórę – jest, trwa i nie odpuszcza. Taki Gumin, który pachnie jak tropikalna sałatka wrzucona do lodówki na trzy godziny, potrafi się trzymać cały dzień. Guercino z tymi sycylijskimi cytrusami to z kolei przykład, jak może pachnieć luksusowy koktajl owocowy ze szlachetnym wykończeniem. No i są też mocarze. Sirrah z marakują, pigwą i olbrzymią projekcją. I Tuttle, z grejpfrutem tak intensywnym, że jeśli masz tendencje do migreny, to nawet nie zbliżaj nosa. Ale dlaczego to działa? Bo Paolo nie wrzuca cytrusów na pierwsze lepsze piżmo i nie modli się, że może coś przetrwa. On buduje bazę jak zbrojony beton, tylko że taką, która nie dominuje – pozwala owocom i morskości wybrzmieć, ale daje im wsparcie, jak dobry partner w duecie. To dlatego te zapachy nie tracą pazura, a jednocześnie nie gubią lekkości.

Morska królowa lata? Salaria!

Istnieją zapachy, które od razu wiesz, że będą hitem. Bo jak tylko pierwszy tester poszedł w ruch, to w butiku było już jasne: Salaria nie przyszła się ukłonić, ona przyszła zawładnąć letnim sezonem. I tak też zrobiła. Od pierwszych dni słońca skradła serca gości, którzy szukali czegoś lekkiego, świeżego, czystego, ale jednocześnie… niebanalnego. Czyli właściwie tego, co Salaria robi najlepiej. Ten zapach ma w sobie coś z efektu wow, ale bez zbędnego hałasu. Nie ma tu wielkich dramatów, dziwnych przejść, nut, które trzeba rozgryzać jak sudoku. Jest za to świeżość jak z reklamy wody mineralnej, morska bryza, wodorosty, lekki akcent lawendy i ta cudowna, słona nuta soli z Cervii, która robi tu robotę większą niż można by się spodziewać. Prosto? Może. Ale za to genialnie. I tu ciekawostka: Salaria występowała do tej pory w wersji wody perfumowanej i już w tej formie była tytanem trwałości. Tak, mówię o wodzie perfumowanej z Giardino Benessere, jedynej takiej linii u Terenzich. A mimo to trzymała się skóry dłużej niż niejeden ekstrakt z rynku mainstreamowego. No więc co robi Paolo? Zamiast zostawić to w spokoju i cieszyć się sukcesem, przekształca Salarię w ekstrakt. Taki z 40% stężeniem olejków. I nie zmienia ani jednej nuty. Bo po co psuć coś, co działa? Efekt? Nadal ten sam zapach, ale głębszy, bardziej skoncentrowany, bardziej… przeszywający. Jakby morska bryza przestała tylko muskać twarz, a zaczęła wjeżdżać w zmysły pełną parą. Świeżość zostaje, ale zyskuje nowy poziom – nie lodowate lody, tylko kostki lodu wsypane za kołnierz, w najlepszym tego słowa znaczeniu.

perfumy salaria morskie

Czy zasługuje na miano bestsellera?


No cóż… 100 ml ekstraktu za 565 zł, który pachnie jak chłodna kąpiel w Cervii, trwa pół dnia i pasuje do absolutnie każdej sytuacji – od biura po plażę – to chyba najlepszy deal tego lata. I coś mi mówi, że na tej przemianie Salarii się nie skończy, bo reszta linii już się rozgląda za nowymi flakonami z napisem „Extrait de Parfum”.

Gdy morze miesza się z kawą i karmelem…

O tym, że Terenzi to wakacyjne dzieci słońca już było. Że morze kochają – też wiadomo. Ale to, jak potrafią kombinować z morskimi akordami, to już temat na osobny wątek. I właśnie o tym teraz pogadamy, bo – uwierzcie – sama sól to dopiero początek tej zabawy.

Weźmy na przykład Hadesa z Giardino Benessere. Na papierze – morski zapach. W rzeczywistości? Niby morski, ale taki… bardziej złożony, z tajemnicą w tle. Bo o ile Salaria wchodzi w temat bez ceregieli, to Hades raczej mówii: „Usiądź, zaparz kawę, zaraz Ci pokażę, o co mi chodzi”. I rzeczywiście, mamy tu sól z Cervii, zioła i kawę – zestaw, który brzmi jak coś z porannego śniadania we włoskim porcie, a mimo to działa. I to jak. Aromaty przenikają się, ewoluują, robią pokaz z każdą kolejną minutą – nic się tu nie nudzi, a Ty masz ochotę sprawdzać, co jeszcze ten flakon ma w zanadrzu.

Z kolei jeśli marzy Ci się coś bardziej przytulnego, ale dalej z tym morskim DNA- sięgnij po P.D.F. od V Canto. Morskie echo? Jest. Ale podlane karmelową słodyczą i waniliową nutą, która robi z tego zapachu coś bardziej kremowego, cieplejszego, wręcz zmysłowego. To już nie poranek nad morzem, tylko raczej kolacja przy świecach na jachcie.

A jak jesteś z tych, co wolą cięższe działa, to tu wjeżdża Tyrenum adriatycka sól, ambra, karmel i potęga. To już zapach, który nie tylko pachnie, ale wchodzi przed Tobą do pokoju. Tyrenum ma swoją obecność. Jest jak ta osoba na imprezie, której nie musisz przedstawiać, bo wszyscy i tak wiedzą, że przyszła.

I jeszcze Akragas. Trochę bardziej wytrawny, zbudowany na paczuli, cedrze i neroli. Morski klimat zostaje, ale dostajemy też nuty zielone, głębokie, lekko ziemiste. To taka sól z roślinnością śródziemnomorskiego klifu – dzika, świeża, bez filtra.

Jest w czym wybierać. Terenzi naprawdę umie w lato. Nawet jeśli za oknem szaro, a słońce w Polsce akurat poszło na przerwę, to u nich flakon robi za teleport: tu do Cervii, tam na Sycylię, a jeszcze gdzie indziej w samo serce Adriatyku. I choć może w Butiku już nie będziemy soli dosypywać, to klimat morskiej lekkości i perfumowych wakacji zostaje z nami na dobre. A kto wie, może w następnej fali pojawi się coś, co pachnie jak lody z kaktusa albo krem z limoncello. Z nimi wszystko jest możliwe.

Podsumujmy to wakacyjne zamieszanie

Czy można zamknąć lato we flakonie? Można. Czy można zrobić to dziesięć razy, na dziesięć różnych sposobów i za każdym razem dobrze? Najwyraźniej też można, jeśli ma się na nazwisko Terenzi. I właśnie dlatego morskie kompozycje tej rodziny tak bardzo chwytają za serce (i nos). Od chłodnej, wytrawnej Salarii, przez kawowo-słonego Hadesa, po bursztynowo-karmelowe bestie jak Tyrenum czy Akragas – tu nie ma banału. Są za to emocje, wspomnienia, zaskoczenia i ta niesamowita lekkość łączenia nut, które teoretycznie nie powinny ze sobą grać, a jednak brzmią jak najlepszy włoski duet. Wydaje się dziwnie, a potem siedzisz i myślisz, co to za zapach. Wszystkie te kompozycje mają jedno wspólne: są autentyczne, szczere i zrobione z emocji. Nie próbują być wszystkim naraz, nie udają egzotycznych podróży do miejsc, w których nikt nie był. One po prostu pachną tym, czym naprawdę pachnie lato – solą na skórze, owocami z nadmorskiego targu i ziołami, które rosną bezczelnie przy każdej ścianie w Cattolice.

Więc jeśli wakacje Ci nie wyszły, słońce się schowało, a w planach co najwyżej leżak na balkonie – weź flakon i daj mu! Bądź w Cattolice, choćby na chwilę. 🙂

Magda

Butik Terenzi